Powszechny Zakład Ubezpieczeń S. A. czyli mówiąc prościej znane każdemu PZU, to firma o której było ostatnimi czasy bardzo głośno. Najpierw spektakularna i dobiegająca właśnie ku końcowi prywatyzacja firmy na niespotykaną w Polsce – w przypadku takich molochów – skalę, a następnie inwestycyjny szał i długie wyczekiwanie debiutu na Giełdzie Papierów Wartościowych sprawiły, że o PZU mówiło się dużo, czytało się wiele, a i liczni mieli sporo nadziei i marzeń z tą firmą związanych…
Pisząc o powyższym mówimy jednak w dużym stopniu o drobnych inwestorach, dla których kupno akcji ubezpieczeniowego giganta za kilka tysięcy złotych i natychmiastowe zlecenie ich sprzedaży w dniu giełdowego debiutu wydaje się szczytem makiawelicznej kombinacji. Tymczasem o wiele ciekawszy w świetle ostatnich wydarzeń w Polsce wydaje się przypadek inwestorów średnich i większych, którzy w dniu debiutu dokupywali akcje, planując swoją inwestycję na lata. Przelewająca się właśnie przez Polskę powódź w sposób nagły i drastyczny pokrzyżowała ich plany. Według najnowszych danych popowodziowe zniszczenia mają przekroczyć sumę 13mld złotych, a zatem będą większe niż po słynnej powodzi tysiąclecia. Co oznacza to dla inwestorów? W przypadku PZU mniej więcej tyle, że jeśli chociaż jedna czwarta ofiar poprzedniej powodzi poszła po rozum do głowy i ubezpieczyła się, to firmę może teraz czekać bolesny czas wypłaty odszkodowań, procesowania się z niezadowolonymi ubezpieczonymi (który np. uważa, że zalana fotografia ślubna ma wartość sentymentalną i powinien za nią dostać więcej niż za całe zalane gospodarstwo – były takie przypadki) i wiele innych pomniejszych wydatków. Tym samym w najbliższym czasie akcje raczej nie skoczą do góry, a jeśli do tego okazałoby się, że póki co naszego kraju nie stać na naprawę zniszczonych wałów, to pojawi się poważny problem, bowiem albo PZU zmuszone będzie ubezpieczać ludzi na obszarach bardzo zagrożonych, albo też odmówić im tego i stracić wielu (po każdej powodzi przybywa ich naprawdę sporo ) klientów. A czy ubezpieczać? No właśnie kto to wie, w końcu dwie powodzie tysiąclecia w przeciągu dwóch dekad to coś, co w sposób wręcz eschatologiczny wymyka się sztywnym księgowym kalkulacjom ryzyka, a samo PZU nie ubezpieczy się przecież od źle podjętej decyzji. Jak będzie zobaczymy, ale z pewnością przed firmą stoi duże wyzwanie…